czwartek, 11 sierpnia 2011

Czwartek

W piątek dwóch szabrowników złomu odpiłowywało instalację gazową w remontowanym domu kilkadziesiąt metrów od redakcji. Byłem w połowie jedynego papierosa dziennie, gdy gigantyczna bańka eksplozji przebiegła dreszczem po roślinności, napięła jeans na nogach i szyby w oknach, po czym prysła za moimi przygarbionymi plecami. Miejscowi zmaterializowali się zgodnie przy płotach, rozpoczęto domniemania. Po chwili na niebie pojawił się helikopter medyczny i zaczął przysiadać to tu, to tam, jak przerośnięta żółta ważka na przyjeziornym tataraku. Pilot w końcu posadził maszynę na prywatnym terenie, gdzie nie było kabli. Gaz wypełniał powietrze, po kilku minutach przeróżne wozy zaczęły tłoczyć się na sygnale, jakby pchane ręką bawiącego się chłopca. „To gaz!!!” poinformowała nas jedna z gospodyń. Potwierdziło się niepotwierdzone. Zapaliłem drugiego tego dnia  papierosa i wróciłem do przerwanego artykułu. Strażackie, dzielne psy przewąchały bajoro gruzu, znalazły nogę, reszta ulotniła się razem z eksplozją.

P.S. Spanie na brzuchu powoduje, że budzące szturchnięcie, stawia mnie w pozycji nachodzonego od tyłu…