wtorek, 24 maja 2011

Wtorek

Czasem sprawdza się porzekadło, że choroba jest najpilniej słuchanym z lekarzy. Znużony osłabieniem udałem się do kliniki, aby poznać imię toczącego mnie robala. Rodzinny znachor po odczytaniu historii moich infekcji, przyznał szczerze i rzeczowo, że ostatnio przepisany mi antybiotyk pozbawił węchu kilkuset pacjentów w kraju. „A jak Pana nos?” zapytał lekarz. „Krwawi” – odrzekłem, zadowolony, że nie wykupiłem poprzedniej recepty, jak nakazywał rozsądek. Czułem się zupełnie nieźle, organizm i kieszeń wznieciły raban, poprzestałem na owocowej diecie, nie panikując, zachowałem zmysły, wszystkie zmysły. Lek został wycofany z rynku, uszkodzone myszki, chomiczki i szczurki doszukują się odszkodowań.

poniedziałek, 23 maja 2011

Poniedziałek

Pięć dni szermierki z infekcją. Hemingway, Orwell i Koestler w odwiedzinach, czyli przewaga literatury zbrodniczej, nad podróżniczą. Stan kuracyjnego wymknięcia się zewnętrznemu światu wpasował się w los śledzonych postaci. Przesłuchania, utopijne dyktatury, nawróceni komuniści… Wniosek nienowy - rachityczny szkielet naszej cywilizacji podatny jest na złamania, pęknięcia. Prehistoryczna małpa nieustannie zagląda nam przez ramię, oczekując odpowiedniej okazji do brutalnych figli. W warunkach pokoju musi się tym zadowolić.
Wolność to w pojęciu mas możność do nie robienia niczego, poparta dumą z osiągnięć innych jednostek. Działa tu rodzaj narodowego snobizmu. Jestem z gniazda Szopena, Miłosza, Jana Pawła II, całymi dniami drapię się po dupie, ale "nie obrażaj polskości Wać Pan, bo za szablę chwycę". Na takich kanwach wyrastają, nie znający faktów z życia noblistów, czy mozołu pracy nad sobą, najbardziej zapiekli „patrioci”, nie przyjmujący do wiadomości, że Polak to tylko jeden z elementów składających się na Byt szerszy – Człowieka. 
Miłosz pisał: „denerwowali mnie ludzie narzekający na rzeczy niewarte zmartwień i kochających to, co nie jest warte kochania.” Zawęził bym to tego Polaka, który mieszka w nas, a którego uczono od dziecka braku dystansu do samego siebie.

środa, 11 maja 2011

Środa

Mam poczucie, że poddałem się ostatnio w zaczytaniu jakiemuś procesowi balonowego wznoszenia, jakby latawiec decydował o długości sznurka, który go więzi. W dole moje kobiece stopy próbują złapać oddech równowagi. Na próżno. Sam siebie wytrącam z ciepłego fotela doświadczeń, pewności, podkładam szpilę, ołówek z piórnika pod cztery litery. Kto patrzy wstecz i jest z siebie dumny ten zastygł jak fantom, ustał bez ostrzeżenia. Dawne opinie, postawy i ruchy powinny zawstydzać jak niemodna fryzura lub spodnie po bracie z szkolnej fotografii. Ten rumieniec z policzka jest śladem rozwoju, dowodem, że się Żyje.

wtorek, 10 maja 2011

Wtorek

Stopień rozwinięcia cywilizacyjnego społeczeństwa poznaje się po jego podejściu do zwierząt – wyjaśnił z palcem w górze Ghandi.
Ta myśl nie jest bez znaczenia. Zachowanie mas jest efektem przesunięcia ich granicy sumienia, w skrajnym przypadku - zaniku. W XIX wieku biała posiadaczka ziemi w USA biła swoich czarnych niewolników, widziała w nich narzędzia mniej warte od konia czy wołu, nie dając im nawet prawa do poczucia upodlenia. Nie przeszkadzało jej to składać rąk w pobliskim kościele, szeptać słów modlitwy na święta, żyć w przekonaniu własnej nieskazitelności, cnoty, czekać na prawdopodobne zbawienie. Nie dręczyły jej wątpliwości, spała w swej pościeli spokojnie, nie łamała przecież praw boskich, nie krzywdziła „ludzi”. Taki świat znała od dziecka, tak się żyło przed nią, nadrzędność rasy płynęła z praw natury, nawet Chrystus na ikonach był biały.
W tym czasie zachodnia Europa poszerzała swoje kolonialne imperia, zakuwała czarnego człowieka w kajdany i zbiór praw, szerząc cywilizację etyki i teatru, kodeksów i boga. Biblią święcono podbite terytoria, łamano umowy, miano przecież do czynienia z tubylcami, ich człowieczeństwo było w stanie larwalnym, wymagało szlifu. Na takim gruncie ziarno skrupułów nie rodzi nic z swego potencjału.
Po drodze do dnia dzisiejszego były jeszcze totalitaryzmy, które rozmywały sumienie narzędziem rozkazu. Polecenie z góry na dół przenosiło odpowiedzialność w kierunku odwrotnym do grawitacji. Posłuszeństwo wynikające z polecenia zwierzchnika wewnętrznie wyjaśniało moje okrucieństwo, byłem czysty. Na czele Partii stał nieomylny wódz, odpowiedzialny za decyzje jedynie przed Historią i jej koniecznością. Za takimi szły masy nietrapione myśleniem.
Dzisiaj jest trochę lepiej. Prawo zapewnia równość rasową, wyznaniową itd. Głupota stała się w tej materii kwestią prywatnych poglądów.
Nasuwające się, dzienniczku, pytanie jest zasadnicze. Co jest naszym dzisiejszym zaślepieniem, czego nie widzimy w naszych rękach i czynach, czekając na zbawienie? 

Skromna podpowiedź: Zwierząt

poniedziałek, 9 maja 2011

Poniedziałek

Ja z A. nad stawem, na kocu, na słońcu. Poniżej pies w wodzie goni patyk, przynosi, znów biegnie, w powietrzu naprężona po rzucie pańska ręka, i tak po wieczność. Już czas. Wstajemy, koc trzepoce jak żagiel, w deszczu paprochów biały papierek przykuwa moje JA do siebie. Podnoszę. Nie znam, nie mój, nie me, nie moje. Inni patrzą. Odlepić się, oderwać, nie mogę. Oni nie wiedzą, że ten tu nie mój. Uznają żem cham. Brnę z nim do domu przywiązany, odprowadzam, palcami miętolę powierzchnię. W końcu znika w koszu wśród innych papierków. Jestem uwolniony.

Podgrzewam bigos.

środa, 4 maja 2011

Środa

Konieczność zabicia człowieka, jeśli takowa istnieje, jest zawsze rzeczą smutną, moralnie fatalną. Ofiara, kim by nie była, jest zawsze kimś większym od swego oprawcy, pisała pewna Rosjanka. Dlatego nie rozumiem infantylnego entuzjazmu zachodnich elit, stosu gratulacji, głupoty każącej odwracać głowę od porażki stylu. Zabijanie bandytów powinno odbywać się w warunkach tragizmu, powagi malowanej tłumaczeniem: „to była ciężka decyzja”, „nie mieliśmy wyboru”. A tu… nic. Infantylne wypowiedzi stawiają mi premierów i prezydentów zachodu w roli chłopców cieszących się ze śmierci człowieka, jaki by nie był. „Dostał w  głowę” – głoszą media, „nie był uzbrojony”. Był człowiekiem nienawidzącym, traktującym religię, jako broń nie mniejszą od energii pocisków, mordował ludzi. Tak, zasługiwał na karę. Ale sędzia nie może ogłaszać wyroku z uśmiechem na ustach, wiwatować po jego wykonaniu, skazywanie jest jego smutnym obowiązkiem, gdyż świat nie jest taki, jaki chcielibyśmy żeby był. Jeśli rościmy sobie prawa do reprezentowania pewnych wartości, pojęć, pretendujemy do cywilizacji etyki, stwarzajmy chociaż naskórkowe pozory, niech rzucają cień nasze sumienia. Nic dobrego się nie stało tamtej nocy pod Islamabadem, niestety, nie było innej drogi.