czwartek, 2 lutego 2012

Czwartek

Nie należę do ludzi szukających tomów Wisławy Szymborskiej po antykwariatach i księgarniach, i tak pozostanie, choć teraz będzie to prostsze, drukarnie podobno ruszyły. Z poezją pani Wisławy obcowałem w znacznej mierze podczas okazjonalnych wizyt u koleżanek z liceum. Na korkowych tablicach wiersze towarzyszące artefaktom nieukształtowanych jeszcze osobowości mówiły mi wiele o chwilach samotności tychże dziewczyn, a także o świecie, którego nie znałem. Całkiem niedawno oglądałem o Niej dokument z Katarzyną Kolendą-Zalewską, w którym Noblistka ukazała się jako osoba niezmiernie pogodna, migocąca tak, że uśmiechałem się wraz z nią bezwarunkowo, po prostu. Ci, którzy mieli szczęście poznać Ją bliżej, wspominają Jej bezpretensjonalność,  „Przeciw poetom” Gombrowicza nie odnosiło się do jej przypadku. Podobno kochała limeryki, kicz, palenie. Piszę o Niej tak, jakbym Ją znał osobiście, gdyż de facto tak było, miałem kilkukrotną przyjemność spotkać w swoim życiu Ciepło mające uniwersalną postać, tak łatwo rozpoznawalne pod każdym równoleżnikiem.