czwartek, 23 września 2010

Czwartek

Tych użaleń, kurwa mać, na temat historycznych racji, już słuchać nie potrafię, a młody jestem, brodę od niedawna nosić mogę. Kto nie wie, o co chodzi, niech sięgnie po fragmenty dzienników Mrożka w Przekroju, przeczyta o pańskim polaku na międzynarodowym bankiecie. Parafraza: Przyjęcie. Wokół goście grający na fortepianach, w środku chodzi "Pan Polak" i palcem wargę podnosi, na historię się żali: "Ojoj, oj, oj zęba wybili, oj, oj, wybili" i dziąsło pokazuje i jęczeć nie przestaje.

wtorek, 21 września 2010

Wtorek

Nie gadam z Gombrowiczem. Jego dzienniki są jak wielkie pokrętło, które zmienia wewnętrzne pasma. Gombrowicz to tytan pióra, guru samoświadomości, którego nie chciałbym znać osobiście. Dlaczego? Mistrz Mrożek powiedział, że przy Gombrowiczu nigdy nie mógł być sobą. Stąd podejrzewam, że w moim przypadku, uszkodzenia miałyby charakter trwały, nienaprawialny. Zacząłbym trącić zbyt daleko idącą aspołecznością, nie mogąc tego wytłumaczyć (nie)posiadanym geniuszem, ponieważ chcąc się obronić i utrudnić mu obserwację, musiałbym przy spotkaniach strzepywać z siebie pozostałe ja, które skonstruowałem na potrzebę innych chwil. A gdybym któregoś razu ich nie pozbierał? Stałbym się dla mej przeszłości nierozpoznawalny, dla ludzi niezmienny, ale nie taki sam jak kiedyś, obcy. Wolę Gombrowicza z dystansu lat, gdzie, gdy tylko zechcę, biorę go w rękę i odstawiam na półkę. Tak jest bezpieczniej.

piątek, 17 września 2010

Piątek

Tydzień temu, w ostatniej chwili udało mi się zajechać pod drewniany kościółek stojący w nanizanej na zakręt, niewielkiej wioseczce. Msza właśnie się zaczynała. Usiadłem z boku, by zaraz wstać, gdyż ksiądz rozpoczął pierwszą tego dnia dwujęzyczną modlitwę. Das Gott i Bóg dość sztucznie sąsiadowały w wymawianych zdaniach, polsko-niemiecka para młoda robiła co wytrenowała; zebrani, wpatrzeni w wiszącego nad księdzem Chrystusa, żegnali się dwukrotnie częściej niż zwykle.
W kącie, niedaleko ołtarza stała przygotowana do śpiewu dziewczyna z gitarą i miną nienaturalnie pogodną w zderzeniu z resztą obecnych. A. wytłumaczyła mi, że urodziła się bez gałek ocznych, ale widzi nie mniej niż my. Wychowująca ją babka od pierwszych kroków rzucała w nią przedmiotami, podsuwała krzesła, podstawiała nogi, podawała parzące kubki. Dzięki temu dziewczyna wyostrzyła pozostałe zmysły, stała się samodzielna, i gdy ktoś uprzedza ją o schodach, rzuca nerwowo: „przecież widzę!”.
Na ubraniach ma naszywane plastikowe figury geometryczne. Trójkąt oznacza kolor czerwony, kółko – żółty. kwadrat – niebieski itd. Musi przecież wiedzieć czy sweter pasuje do spódnicy, a bluzka do spodni…

poniedziałek, 13 września 2010

Poniedziałek

Dziwny przypadek. W zeszłym tygodniu, w Monachium, podczas odprawy lotu do ojczyzny spotkałem znajomą. Przez bodaj sześć, a może nawet siedem sekund patrzeliśmy na siebie klasycznie powątpiewając we wzajemną oryginalność. Ona, a może nie ona? Tutaj? Niemożliwe. Sobowtór? Niemal jak tamta, ale nie całkiem. Po ułańskiej szarży wewnętrznych indagacji, odwróciłem się na pięcie i wznowiłem przygryzanie wargi, męczonej przedodlotowym niepokojem.
Dwa dni później udałem się z A. na wesele, gdzie odbierając kieliszek szampana, z tłumu wyłowiłem znajomego sobowtóra z niemieckiej ziemi. To byłeś ty? To byłaś ty? Po podwójnym tak, udaliśmy się na swoje miejsca, nie rozmawiając już więcej przez resztę nocy.

P.S. Zaciekawił mnie fakt mojej przynależności do miejsca, tła. Może dobrze by było, gdybym oprócz mojej facjaty, brał ze sobą w podróż całe miasta lub chociaż makiety ulic, które rozstawiałbym za plecami w razie wątpliwości. Potwierdzałbym – nie wiem do końca po co – siebie i trudniej byłoby o tak dalekosiężną pomyłkę.  

wtorek, 7 września 2010

Wtorek

Pewnego dnia, chyba we wtorek, Bóg zszedł na ziemię i stał się człowiekiem. Rozejrzał się wokół, poczuł mój strach i przestał wierzyć w swoje istnienie...

piątek, 3 września 2010

Piątek

Zakupiłem w antykwariacie naukowym pachnące wydanie Sonaty Kreuzterowskiej z 1949 roku. Poprzedni właściciel nie doczytał opowiadania do końca, gdyż zakładka, w postaci kartki noworocznej, ucinała historię w momencie, w którym nie wiadomo jeszcze, dlaczego Pozdnyszew zabił swoją wybrankę. Zakneblowany przez zakładkę bohater milczał cierpliwie ponad pięćdziesiąt lat, aby na jednym tchu, moim głosem, skończyć swoją opowieść. W końcu wyrzucił swój ból, zapłakał nad sobą, nad nią, wysiadł z pociągu i zniknął na zawsze w bladym świcie rosyjskiego peronu.

P.S. Treść kartki noworocznej:

                                  Szczęśliwego i Pomyślnego Nowego Roku
                                                           życzy
                                                      "Przewóz"
                                                      E. Rebelka
                                            Przedsiębiorstwo Spedycyjne
                                                           Wieżowa 10  - Telefon 21 -22 
     
Poznań, dnia 1. 1. 1938 roku

                                                              

czwartek, 2 września 2010

Czwartek

Uliczkami Starego Miasta w Poznaniu spaceruje młoda para. Nagle od boku podchodzi do nich pusty żołądek burcząc osłabiony, i szepcze:
- Nie chciałbym przeszkadzać w niezauważanym szczęściu, ale od rana trawię swoją właścicielkę, z wyjątkiem paru kęsów godności, nic nie przełknęła biedaczyna...
Chłopak ocenia szczerość słów, zagląda właścicielce w oczy, ocenia trzęsącą się dłoń, przykłada ucho do brzucha, nasłuchuje burczenia. W tym czasie, na ulicy gołąb skubie czerstwą skibkę, kelner dłubie w nosie i patrzy na palec, zmienia dziurkę.
Chłopak sięga do kieszeni, wybiera bilon, orzeł śwista w powietrzu i opada na wyciągniętą dłoń. Żołądek dziękuje za zrozumienie i znika za drzewem. Bohater przyjmuje pocałunek dziewczyny, choć w środku zaczyna brzydzić się samym sobą.