piątek, 16 marca 2012

Piątek

Machina zdarzeń rzuca mnie na krawędź stolicy. Niesformowana struktura kawałka Warszawy napiera nieznanymi twarzami, łóżkiem, fotelem i szklanką, które tymczasowo stały się moje. Struktura relacji, umiejscowione przedmioty, niepewność jakaś, dezorientacja pobudzająca nerwowość - gryzę wargę, drapię rękę, zerkam na hotelowe wnętrze. W pobliżu recepcji gesty moje infantylne, nadrabianie uśmiechem, kulturą, sztucznością. Łażę bez celu, bez miejsca wyjścia.
Za szklaną ścianą obcy jegomość przechadza się po galerii, pali, zerka na rzeźbę kamienną, i znowu pali, spokojny. Najwyraźniej znajomy smak umożliwia mu oswojenie. Ruszam jego śladami, proszę o jednego, zapalam. Zakotwiczam się w punkcie, w znanym, przyspieszam proces przyzwyczajenia, wymieniam uwagi. Lecz... co to? Postaci miedzy drzewami, zastygłe posągi jako emblematy zmysłów człowieczych. Potęga ekspresji, kamienna pantomima z krzykiem napierającej obiektywnej rzeczywistości. "Smak", choć bardziej "niesmak" najsłabiej wyraźny przewodzi kolumnie zmierzającej do ukształtowanego człowieka, czekającego z rękami spuszczonymi wzdłuż tułowia. "Dotyk" nieledwie zmysłowy, świetnie oddany. "Węch" zamyślony. "Wzrok" i "Słuch" jak bracia, ale co to? Brane z osobna posągi wtrącają w zadumę, gdy jednak je sumuję, złączam, wszystkie razem zdają się krzyczeć, rozdzierać: ZBYT WIELE!!! Zdjęcie, zdjęcie, uciekam.

Piątek

Węch

Smak i wzrok

Słuch

Dotyk

Wzrok i węch

Wzrok

Smak, słuch, dotyk

Dotyk