poniedziałek, 11 lutego 2013

Poniedziałek


Dostrzegłem w swoim zachowaniu pewną prawidłowość, niepokojący syndrom. Popadłem w uzależnienie, wielkie, nigdy niekończące się ćpanie łańcuszka wielkich ludzi. Zaciągam się Hemingwayem, Nabokovem, czy Mannem, wstrzykuję Einsteina, Russela, Hawkinga, wciągam Nietzschego, Św. Augustyna, Kołakowskiego. A rzeczki mych żył niosą wartko jak kłody, rozmaite wnioski, różnorodne systemy, różnorakie przemyślenia. Zanurzenie, partnerowanie głębi, odurzenie, pasja. I gdy już nasycony po uszy, rozpoczynam finalny rozdział całego dzieła, jestem już odporny na znany narkotyk. Natychmiast potrzebuję czegoś nowego, innego, równie mocnego! Raz jeszcze, głodny, wyposzczony zmuszony jestem do poszukiwania nowego... kwiata maku.