czwartek, 5 lipca 2012

Czwartek

Na dnie mych relacji z Człowiekiem ze Wsi tkwi wbita w muł i zaplątana w wodorost z bajora niezręczność. Ich rozmowy o wczorajszym kotlecie z ziemniaczkami z pietruszką - mdławe, o żylakach ciotki Marysi - lepkie, o samochodzie (uwaga: nie filozofującego) kuzyna - budyniowate. Brak w nich nie ciężaru, ale choćby ciężarka co by nadał słowom wagi i zmusił do uwagi. Mimo to trzymam się półdupkiem ich krzesła, ręką ich stołu, okiem ich ust, bo w zderzeniu z nimi - bez cienia ironii - jestem Niepraktyczny. Ten grunt niejednokrotnie mi samemu umyka, bo w ostateczności potrafię zawodowo jedynie Pisać. Ale dla nich to ulotność, motyl, babie lato i Ja to rozumiem, gdyż sam nierzadko odczuwam brak zakotwiczenia w przenajświętszym postępie kariery; łatwopalność efektów: papier, mój panie, papier. Dlatego w odróżnieniu od "rozmów" przy stole, ja  wolę zwiedzać, wąchać. Z uwielbieniem sunę wzrokiem za palcem gospodarza, gdy ten pokazuje mi pole, zbity nad ranem płot, soczyście trawiaste poletko, poszerzone przepastne szambo i znój, i pot, i mordęgę w to wszystko włożone. Mam wtedy te znane, specyficzne poczucie opuszczenia ciała, które dają mi najlepsze lektury. Tu ich przewaga, tu byt i tu też modlitwa, myślę podczas gapienia się.
Na ile jednak oni żyją prawdziwie? Gide pisał o pozorności naturalnego życia zgodnego z prawem instynktów. Oni żyją w niewolnictwie swych wyobrażeń o rolach jakie grają, pisał. Odgrywają rolnika, udają  listonosza nie wiedząc o tym. Może to prawda, ale według mnie robią to pięknie, mój panie, po prostu pięknie.