Cały zeszły tydzień medialne serwisy huczały od fundamentalnej, dla mojego istnienia, informacji: "meksykańska piękność, niejaka Jimena Navarrete została miss wszech świata". Zaintrygowało mnie nie tylko samo wydarzenie, (tego rodzaju ceremoniały są komuś najwyraźniej potrzebne do bicia pokłonów), ale również powaga z jaką podchodzą do niego światowe media. Zewnętrzny powab jest kwestią indywidualnego gustu, a jak wiemy de gustibus non est disputandum, więc nie koniecznie muszę podzielać zdanie szacownego jury. Jednak wiadomość znalazła się wszędzie, jako kategoryczna, z nakazem bezkrytycznego przyjęcia.
O zgrozo! "O to miss wszech świata" - wołają, gdy ja przegryzam poranną kanapkę i staram się uchwycić ideę (w końcu to także mój wszechświat) tej fiesty próżności. I co widzę? Nienaturalne uśmiechy wybielonych zębów, wyszpachlowane twarze z gęstszymi, niż w rzeczywistości rzęsami; spryskane świecące włosy, szpilki pod ściśniętymi, żółtymi piętami, wyszczuplające kiece, liźnięte lakierem paznokcie, a wszystko wsparte odpowiednim oświetleniem, muzyką, scenariuszem... Na końcu wygrywa Jimena, która ubrana w cały ten teatr, najlepiej udaje szczuplejszą, wyższą, ładniejszą, wypełnioną empatycznym intelektem rodem z hinduskiej Kalkuty, niewiastę. Rywalki sztucznie klaskają, padają, oczywiście, nie za ochoczo, w ramiona zwyciężczyni, nie powstrzymana radość bije z sztucznych facjat finalistek, bez wyjątku. A ja drapię się przed kineskopem. Przecież tu nawet smutek, porażka są sztuczne, plastikowe, złagodzone jakimś tragicznym rytuałem braw. Nie widzę w tym odrobiny człowieka. Ale nie taki jest zamysł tego typu wydarzeń, nie taki...
P.S. Z ostatniej chwili: Amerykańscy naukowcy w najnowszym "Przekroju", negują istnienie wielkiego wybuchu. Wszechświat się kurczy, rozciąga, powiększa, zmniejsza, rośnie, maleje w nieskończoność!!! Podobno obecnie się kurczy, a więc sukces Jimeny Navarrete maleje z każdym dniem. Najwyraźniej niemierzalna pozostaje już tylko ludzka głupota.
poniedziałek, 30 sierpnia 2010
środa, 25 sierpnia 2010
Środa
Karmię swój mózg słowami. Myślami ludzi innych niż "ja", smacznymi lub nie, przyprawionymi odpowiednim stylem i formą. Niezaspakajany głód wyostrza oceny samego siebie, jestem wówczas fatalny. Bez pisarzy, genialnych umarlaków i żyjących samotników, czuję się jak wydmuszka, choć czasem męczą mnie słabością swojego pióra, wtedy daję im klapsa w zaciszach mojego domu.
wtorek, 24 sierpnia 2010
Wtorek
Muszę się wyrzygać, wypróżnić. Zakładam, że klepanie słów stanie się środkiem na przeczyszczenie...
Subskrybuj:
Posty (Atom)