poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Poniedziałek

Cały zeszły tydzień medialne serwisy huczały od fundamentalnej, dla mojego istnienia, informacji: "meksykańska piękność, niejaka Jimena Navarrete została miss wszech świata".  Zaintrygowało mnie nie tylko samo wydarzenie, (tego rodzaju ceremoniały są komuś najwyraźniej potrzebne do bicia pokłonów), ale również  powaga z jaką podchodzą do niego światowe media. Zewnętrzny powab jest kwestią indywidualnego gustu, a jak wiemy de gustibus non est disputandum, więc nie koniecznie muszę podzielać zdanie szacownego jury. Jednak wiadomość znalazła się wszędzie, jako kategoryczna, z nakazem bezkrytycznego przyjęcia.
O zgrozo! "O to miss wszech świata" - wołają, gdy ja przegryzam poranną kanapkę i staram się uchwycić ideę (w końcu to także mój wszechświat) tej fiesty próżności. I co widzę?  Nienaturalne uśmiechy wybielonych zębów, wyszpachlowane twarze z gęstszymi, niż w rzeczywistości rzęsami; spryskane świecące włosy, szpilki pod ściśniętymi, żółtymi piętami, wyszczuplające kiece, liźnięte lakierem paznokcie, a wszystko wsparte odpowiednim oświetleniem, muzyką, scenariuszem... Na końcu wygrywa Jimena, która ubrana w cały ten teatr, najlepiej udaje szczuplejszą, wyższą, ładniejszą, wypełnioną empatycznym intelektem rodem z hinduskiej Kalkuty, niewiastę. Rywalki sztucznie klaskają, padają, oczywiście, nie za ochoczo, w ramiona zwyciężczyni, nie powstrzymana radość bije z sztucznych facjat finalistek, bez wyjątku. A ja drapię się przed kineskopem. Przecież tu nawet smutek, porażka są sztuczne, plastikowe, złagodzone jakimś tragicznym rytuałem braw. Nie widzę w tym odrobiny człowieka. Ale nie taki jest zamysł tego typu wydarzeń, nie taki...

P.S. Z ostatniej chwili: Amerykańscy naukowcy w najnowszym "Przekroju", negują istnienie wielkiego wybuchu. Wszechświat się kurczy, rozciąga, powiększa, zmniejsza, rośnie, maleje w nieskończoność!!! Podobno obecnie się kurczy, a więc sukces Jimeny Navarrete maleje z każdym dniem. Najwyraźniej niemierzalna pozostaje już tylko ludzka głupota.

środa, 25 sierpnia 2010

Środa

Karmię swój mózg słowami. Myślami ludzi innych niż "ja", smacznymi lub nie, przyprawionymi odpowiednim stylem i formą. Niezaspakajany głód wyostrza oceny samego siebie, jestem wówczas fatalny. Bez pisarzy, genialnych umarlaków i żyjących samotników, czuję się jak wydmuszka, choć czasem męczą mnie słabością swojego pióra, wtedy daję im klapsa w zaciszach mojego domu.

wtorek, 24 sierpnia 2010

Wtorek

Muszę się wyrzygać, wypróżnić. Zakładam, że klepanie słów stanie się środkiem na przeczyszczenie...