poniedziałek, 13 września 2010

Poniedziałek

Dziwny przypadek. W zeszłym tygodniu, w Monachium, podczas odprawy lotu do ojczyzny spotkałem znajomą. Przez bodaj sześć, a może nawet siedem sekund patrzeliśmy na siebie klasycznie powątpiewając we wzajemną oryginalność. Ona, a może nie ona? Tutaj? Niemożliwe. Sobowtór? Niemal jak tamta, ale nie całkiem. Po ułańskiej szarży wewnętrznych indagacji, odwróciłem się na pięcie i wznowiłem przygryzanie wargi, męczonej przedodlotowym niepokojem.
Dwa dni później udałem się z A. na wesele, gdzie odbierając kieliszek szampana, z tłumu wyłowiłem znajomego sobowtóra z niemieckiej ziemi. To byłeś ty? To byłaś ty? Po podwójnym tak, udaliśmy się na swoje miejsca, nie rozmawiając już więcej przez resztę nocy.

P.S. Zaciekawił mnie fakt mojej przynależności do miejsca, tła. Może dobrze by było, gdybym oprócz mojej facjaty, brał ze sobą w podróż całe miasta lub chociaż makiety ulic, które rozstawiałbym za plecami w razie wątpliwości. Potwierdzałbym – nie wiem do końca po co – siebie i trudniej byłoby o tak dalekosiężną pomyłkę.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz