piątek, 17 września 2010

Piątek

Tydzień temu, w ostatniej chwili udało mi się zajechać pod drewniany kościółek stojący w nanizanej na zakręt, niewielkiej wioseczce. Msza właśnie się zaczynała. Usiadłem z boku, by zaraz wstać, gdyż ksiądz rozpoczął pierwszą tego dnia dwujęzyczną modlitwę. Das Gott i Bóg dość sztucznie sąsiadowały w wymawianych zdaniach, polsko-niemiecka para młoda robiła co wytrenowała; zebrani, wpatrzeni w wiszącego nad księdzem Chrystusa, żegnali się dwukrotnie częściej niż zwykle.
W kącie, niedaleko ołtarza stała przygotowana do śpiewu dziewczyna z gitarą i miną nienaturalnie pogodną w zderzeniu z resztą obecnych. A. wytłumaczyła mi, że urodziła się bez gałek ocznych, ale widzi nie mniej niż my. Wychowująca ją babka od pierwszych kroków rzucała w nią przedmiotami, podsuwała krzesła, podstawiała nogi, podawała parzące kubki. Dzięki temu dziewczyna wyostrzyła pozostałe zmysły, stała się samodzielna, i gdy ktoś uprzedza ją o schodach, rzuca nerwowo: „przecież widzę!”.
Na ubraniach ma naszywane plastikowe figury geometryczne. Trójkąt oznacza kolor czerwony, kółko – żółty. kwadrat – niebieski itd. Musi przecież wiedzieć czy sweter pasuje do spódnicy, a bluzka do spodni…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz