sobota, 29 stycznia 2011

Sobota

Bycie Polakiem, księdzem, prostytutką, czy bratem jest zawsze podrzędnością, zawężeniem, ograniczeniem. Blisko szczytu odwróconej piramidy stoi Człowiek (kto nad nim, boję się pytać, bo nawet Człowiekiem uczę się "być"). Granie "zwężenia" wynika z wyuczonych zachowań i języka, wiedzy i wiary wtłoczonych przez doświadczenia, okoliczności lub innych ludzi, co finalnie paćka czystość pierwotności, rozmachu. Nóż i widelec, utarte "obrzędy", wtrąciły mnie w powtarzalność, którą zachwycam się jako stabilizacją, pozornym spokojem, za cenę autentyczności. Na "dzień dobry" oczekuję echa własnej postawy, brzydzę się dziwakami, odgrywam małe rólki w akcie styczeń, scenie wtorek, co nudzi  i strąca mnie w przekonanie, że zakuto mnie jedynie w bardziej rozwiniętą małpiatość.
Przydatność. Człowiek, a nie coś poniżej, coś węższego, skurczonego, może obdarzyć mnie przewagą, nadrzędnością wobec wszelakich postaw narodowych. Francuz dumny z powodu, że jest Francuzem w oparciu o dokonania filozofów, malarzy, architektów, gdy tylko przyjmę Człowieka jako JA, staję się mikrobem, gdyż jako Człowiek, nie Polak, przeciwstawiam jemu, Francuzowi, dokonania całej ludzkości, czyniąc go tyci, tyci.

PS. Gombrowiczowska Forma przestraja wewnętrzne pasma. Testament.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz