Jeden z myślicieli
francuskich (nazwiska nie mam teraz pod ręką) ustalił okres wynalezienia przez
cywilizację dzieciństwa i jego śmierci. Pomyślmy. Ten bajeczny poniekąd okres
pojawił się, gdy życie ludzkie wydłużyło się w następstwie postępu medycyny i
lepszego odżywiania (mimo nie znajomości witamin i minerałów). Dorosłość
zrobiła krok naprzód, pozostawiając lukę, w którą wcisnęło się dzieciństwo, a trzech
rozmawiających na trotuarze starców przestało być obiektem sensacji. Wcześniej
człowiek, mając średnio trzydzieści pięć lat życia w kapeluszu, szybko dojrzewał,
co tchu stawiał czoło związanym z tym konsekwencjom, i młodo umierał. Pamiętam,
że Staś z „W Pustyni i w Puszczy” mojemu pokoleniu wydawał się nad wyraz
rozwinięty, ale nikogo ze współczesnych mu ludzi nie dziwił obraz
kilkunastoletniego dorosłego radzącego sobie z napierającą naturą. Filozof ów
stawia tezę, że dzieciństwo skończyło się wraz z powstaniem masowej telewizji,
która z kolei mi wydaje się doskonałym antidotum na wynaleziony w XIX
wieku inny wynalazek: wolny czas (powstał w wyniku zaspokajania potrzeb i
skutecznych strajków walczących o krótszy dzień pracy). Konkluzja pełna dramatu: telewizja bez
względu na treść i formę ma tendencje mordercze, jest legalnie używaną od lat 50-ych bronią
masowego rażenia, gdyż zabija ludzi, którymi moglibyśmy być, zastępując ich mniej
lub bardziej udanymi cieniami nas samych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz