wtorek, 21 grudnia 2010

Wtorek

Obkupiłem się niedetalicznie w pięć pozycji naraz: "Zniewolony umysł" i "Historię Literatury Polskiej" Miłosza, "Sztuki odnalezione" i "Dziennik" Mrożka oraz "Prowadź swój próg przez kości umarłych" Tokarczuk. Zrezygnowałem z "Opowieści Kołymskich" Warłama Tichonowicza Szałamowa. Dlaczego? Właśnie błąkam się po świecie Archipelagu Aleksandra Sołżenicyna, o którego trzytomowym dziele Grudziński słusznie powiadał, że to encyklopedia świata zony. Setki nazwisk, miliony tragedii tak niemożliwych do zapamiętania na tych kartach i nieodparte wrażenie, że jestem tym ludziom tą pamięć winien. Nie nabyłem Szałamowa, gdyż już na przykładzie Sołżenicyna widzę selektywność mojego umysłu w natłoku informacji. Pobiera te najbrutalniejsze, najokrutniejsze, jak syty już niedźwiedź, który wybierając jedynie smakołyki z podbrzusza pstrąga, odrzuca pozostałe ścierwo do rzeki. Jakby te tysiące były winne, że nie były bezrękimi kalekami ubijającymi śnieg stopami pod budowę drogi w tajdze lub dumnymi Japończykami rozrywającymi sobie gwoździami z utraty godności bebechy - tych pamiętam, zapamiętam, byli radykalni, nawet jak na zonę, na współczesność.

Szałamow musi poczekać, aż głód powróci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz