poniedziałek, 24 stycznia 2011

Poniedziałek

Wyczekuje dłoni kurierskiej na moim dzwonku do drzwi, niczym dobrej nowiny. Zakupiłem siedem, przemyconych przez żelazną kurtynę, numerów Kultury Paryskiej z lat 60-ych i 70-ych, nie tylko i wyłącznie w celach kolekcjonerskich, łowieckich. Ślina kapie na niewytartą pokoju podłogę, oko łypie na telefon milczący, ucho wsłuchuje się w trel dzwonków na schodowych klatkach. Burczy brzuch moich namiętności. Rośnie apetyt.

Wczoraj, gdy łowiąc namiastkę latania,  przymknąłem w basenowej wodzie powieki,  pomyślałem o niewidzącej dziewczynie z drewnianego kościółka. Zaryzykuje stwierdzenie, że jej głęboka, nienaruszalna religijność, jest, w pewnym stopniu, wynikiem dziejowej obietnicy, którą złożył nam Chrystus: niewidomi – zobaczą. Powaga zobowiązania jest mosiężna, o masie i rozmiarach kowadła, na którym rozbito nasz wszechświat. Chrystus jako mistyk, humanista trącił w człowieku strunę tęsknoty za czymś utraconym i przy całej swojej wewnętrznej wiedzy na temat ludzkiej natury, niedoskonałości i skłonności do oczekiwania na lepsze, nie wahał się dać ludziom tak gigantycznej nadziei. Co jest dla tej dziewczyny rajem, boską podróżą w nieznane, nagrodą?
Możliwość niespełnienia jej oczekiwań napawa mnie smutkiem i odrazą do własnych narzekań. Gdy uśmiecha się do mnie A., otwieram Kulturę Paryską, poznaje na ulicy chód przyjaciela, gdzie, dla niej, jestem jak nie w raju…nawet chwilowym…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz